MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Retro. Nocne włamanie do kościoła na Okolu w Bydgoszczy. Złodzieje ukradli monstrancję i kielichy

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Narodowe Archiwum Cyfrowe/zdjęcie ilustracyjne
Włamania do świątyń zdarzały w czasach PRL-u stosunkowo często. Parafii, zwłaszcza wiejskich, często z cennym wyposażeniem i unikalnymi dziełami sztuki sprzed wieków nie stać było na nowoczesne zamki i alarmy.

Zobacz wideo: Rewitalizacja Starego Fordonu nabiera tempa

W miastach jednak kościoły były okradane dużo rzadziej. Wpływ na to miał ruch, jaki odbywał się wokół nich, a także postawa mieszkańców, którzy podejrzane sygnały zgłaszali na plebanii bądź informowali milicję.

Po srebro i złoto

Jedno z najgłośniejszych włamań w czasach PRL-u do bydgoskich kościołów miało miejsce na Okolu, kiedy to złodzieje dostali się nocą do świątyni pw. św. Wojciecha położonej opodal Kanału Bydgoskiego.

Kościół pw. św. Wojciecha przy ul. Nowogrodzkiej w Bydgoszczy to dawna świątynia ewangelicka wzniesiona w 1913 roku. Konsekrowany przez katolików został w 1945 r. Zachowało się w nim wiele elementów dawnego wyposażenia, bardziej wyglądających na cenne przedmioty niż były nimi w rzeczywistości.

Mieszkający na Okolu w pobliżu kościoła 20-letni Jerzy Ch. i o rok od niego młodszy Piotr R., już doświadczeni złodzieje, mający za sobą wyroki i pobyt w więzieniu na koncie, postanowili latem 1962 roku włamać się do środka, skraść co cenniejsze elementy wyposażenia, które - jak naiwnie sądzili - wykonane były ze złota i srebra, a następnie „opchnąć” je pod halą targową, gdzie w tamtych czasach można było sprzedać i kupić dosłownie wszystko. Jeśli ktoś zachował, oczywiście, ostrożność i nie wpadł w ręce patrolującej teren milicji.

Monstrancja i trzy kielichy

W nocy z 26 na 27 czerwca 1962 r. obydwaj młodzieńcy w towarzystwie jeszcze dwóch innych osób, których tożsamości nigdy nie ujawnili, a milicja nigdy ich nie znalazła - po wybiciu witrażowej szyby dostali się do wnętrza kościoła. Przy pomocy łomu najpierw wyważyli podwójne drzwi oddzielające nawę świątyni od zakrystii. Po wejściu do niej otworzyli szafę pancerną, z której zabrali wszystko, „co się świeci”, czyli monstrancję, trzy kielichy i pozostały sprzęt liturgiczny. Potem dodatkowo wyłamali drzwiczki tabernakulum znajdującego się w ołtarzu, z którego „zwinęli” kielich służący do udzielania komunii, pełen opłatków.
Włamywacze, jak potem przyznali, opuszczali kościół w strachu po trosze przerażeni tym, że narobili trochę hałasu, a po drugie domniemanym świętokradztwem, jako że wszyscy uważali się za ludzi wierzących. W zamieszaniu wysypali komunikanty na podłogę, przewrócili też przy okazji kamienną chrzcielnicę, która kompletnie się rozsypała. Pośpiech okazał się zbędny. Nikt hałasu nie słyszał, jednak po wydostaniu się na zewnątrz, złodzieje wzięli nogi za pas.

Kradzież odkryto dopiero rano, kiedy przed pierwszą poranną mszą kościelny wszedł do kościoła. Natychmiast wszczął alarm, a grupka kobiet przybyłych na poranną mszę była zdruzgotana dokonanym czynem. Wieść o zdarzeniu natychmiast rozniosła się po całej dzielnicy.

Schowek pod wiaduktem

Tymczasem złodzieje ze zrabowanym łupem bali się wrócić do domu, zdając sobie doskonale sprawę, że dla ich rodzin szybko stanie się jasne pochodzenie kościelnych sprzętów. Ukryli go więc w upatrzonej wcześniej wnęce w wiadukcie kolejowym przy ul. Jasnej i postanowili poczekać, aż sprawa „przyschnie”. Mieli jednak wyjątkowego pecha. Dzień po włamaniu spadł ulewny deszcz, a potoki wody wypłukały piasek, który przykrywał zrabowane przedmioty pod wiaduktem. Błyszczące kielichy wypatrzył jeden z przechodniów i zawiadomił milicję. Sprawcy włamania jednak byli nieuchwytni. Wpadli dopiero wówczas, gdy zwierzyli się przy piwku swojemu koledze. Ten, przyciśnięty przez milicję w innej sprawie, pękł i wydał kolegów w zamian za obietnicę mniejszej kary.

Proces Jerzego Ch. i Piotra R. rozpoczął się przed Sądem Powiatowym w Bydgoszczy w listopadzie 1962 r. Obydwaj młodzieńcy, mimo obietnicy złagodzenia kary, nie wydali kolegów. Prokurator wniósł o ukaranie włamywaczy karą pozbawienia wolności na trzy lata. Sąd przychylił się całkowicie do tego wniosku, podkreślając brak współpracy ze strony oskarżonych i osadził ich za kratami na trzy lata, karząc ich dodatkowo wysokimi grzywnami.

3 lata pozbawienia wolności to kara dla dwóch włamywaczy – recydywistów, którzy, mimo obietnicy złagodzenia wyroku, nie wydali swoich wspólników.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo