Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Więcej niż pływające banknoty

Jan Oleksy
Grzegorz Olkowski
Mówią o nim „Król Krewetek”. On sam nie zamierza chodzić w koronie. Zamiast tego tworzy nowe odmiany i każdego dnia dogląda 200 akwariów. Z Waldemarem Kołeckim*, właścicielem firmy Garnella, rozmawia Jan Oleksy.

„Król Krewetek” - tak Pana nazywają. To określenie nobilituje, a może drażni albo śmieszy?
Mnie to określenie wydaje się sporo przesadzone, z nutą sarkazmu. Nie czuję się królem. Po prostu robię swoje, a że akurat mam dzięki ciężkiej pracy i dozie szczęścia efekty, to niektórzy mogą tak pomyśleć. Nie ukrywajmy, że w Polsce, jeśli komuś się powiedzie - nie muszą to być krewetki - to zawsze znajdzie się grono ludzi, którzy zechcą tej osobie dokopać. Ja pracuję na swoje efekty, a wielu pracuje na moje nieszczęście.

Dźwięcznie Pan nazwał swoją firmę Garnella.
Garnela to po prostu krewetka. Nazwę możną porównać nieco do niemieckiego „Garnele”, który tłumaczony jest jako krewetka. Nazwę swojej firmy trochę udźwięczniłem, dodając jedno „l”, gdyż login „garnela” był już zajęty. Nieco przez przypadek wyszło więc śpiewnie „garnella”. A, że z muzyką też jestem na ty, to wszystko pasuje! (śmiech)

Skąd wziął się pomysł na taki nietypowy interes?
Firmę tworzyłem od zera. Pomysł wziął się z... księżyca. Zastanawiałem się, jaki biznes mógłbym założyć i wtedy, zupełnie przez przypadek, wpadły mi w oko na Allegro czerwone krewetki. Fajne to - pomyślałem. Na początku wstawiłem do pokoju dwa akwaria, w jednym czerwone, a w drugim żółte krewetki. Doczytałem, że gatunki nie mogą żyć razem, bo się krzyżują i powstają nieciekawe mieszańce. Z czasem akwaria zaczynały wypierać meble z pokoju. Wkrótce stały w nim już 34 zbiorniki.

I wtedy rozpoczęła się hodowla?
Tak. To było pięć i pół roku temu. Wówczas zalegalizowałem hodowlę i działalność przeniosłem z pokoju do większego pomieszczenia, gdzie zmieściłem już 100 akwariów, by finalnie zająć największy lokal z 200 akwariami. Przy krewetkach jest co robić. Sama wymiana wody trwa 7 godzin, ponadto trzeba zadbać o ich, czystość genetyczną krzyżówek, selekcję najładniejszych okazów, sprawy techniczne filtracji, oświetlenia itp.

I ciągle trzeba doglądać. W myśl przysłowia: „Pańskie oko konia tuczy”.
Nie mogę opuszczać domu na dłużej, maksymalnie dwa-trzy dni, żadne długie urlopy czy wczasy. Mam wprawdzie zamontowany system kamer, ale on nie zastąpi człowieka, gdyż pokaże, że coś się dzieje, ale nie jest w stanie tego naprawić, czy wyeliminować problemu.

Zróżnicowana dieta, wie o tym każdy hodowca. A co jedzą krewetki?
Krewetki jedzą wiele rzeczy. Staram się kształtować dietę pod kątem potrzeb skorupiaków, a także z myślą, co mogłyby jeść w środowisku naturalnym. Aktualnie przygotowuję nowy pokarm z młodych, zielonych zbóż. Suszę te składniki i peletuję. Mamy swój mały „park maszynowy”. Wiadomo, że im lepszy pokarm, tym krewetki lepiej wyglądają, szybciej rosną, mają ładniejszą kolorystykę i lepiej się rozmnażają.

Słyszałem, że ma Pan własną linię produktów dla krewetek...
To prawda. Stworzyłem ją, bo, po pierwsze, chciałem przygotować własne pokarmy, żeby było taniej - trzydziestogramowa saszetka pokarmu japońskiego w detalu kosztuje 60-70 zł. Przy 200 akwariach potrzebne są dwie paczki na jedno rozdanie. Po drugie, chciałem mieć pewność, że pokarm jest odpowiedniej jakości. Rozczarowała mnie niemiecka karma, która miała być wytworzona z morwy, a tam morwy było jak na lekarstwo, przeważała trawa. Nie chciałem trawą karmić krewetek. To nie miało sensu. I tak stworzyłem pierwszą w Polsce profesjonalną linii produktów dla krewetek.

W ten sposób stał się Pan samowystarczalny?
Jestem jedynym w Polsce importerem znanych, światowych marek, a oprócz tego dwa lata temu wzięliśmy się z kolegą do pracy przy produkcji. Mamy własną linię produktów. W ofercie 54 pozycje. Eksportujemy je do wielu krajów.

Ale to jest ciągle niszowy biznes...
Totalnie. Gdy mówimy „Król Krewetek”, „eksport do wielu krajów”, to musimy wiedzieć, że dotyczy to całkowicie niszowego interesu. To prawda, że mamy dystrybucję w dziewięciu krajach Europy, a nawet w Stanach Zjednoczonych, ale wszędzie jest to niszowa działka. W Polsce w tej chwili sprzedajemy już kilkaset produktów miesięcznie. To jest coś!

Rynek jest nasycony. W zasadzie wszystko już było. Panu jednak udało się z krewetkami. Dziś już nie ma z czym wystartować?
Nadal można. Mam znajomą, która prowadzi hodowlę robaków dla gadów i płazów i wysyła to na cały świat. Mówiąc kolokwialnie, hoduje karaluchy w kartonach. Wszystko trzeba robić z pasją. Nie można widzieć wyłącznie pływających banknotów, bo się biznes nie uda. Ważne jest, żeby mieć odmiany krewetek, które podlegają ciągłej selekcji jakości, wtedy chętnie klient kupi taką krewetkę, nawet jeśli będzie droższa. Łakomym kąskiem na rynku są krewetki będące nowością, bo na takich jest największy zarobek. Wszyscy chcą ją kupić. Hobbyści, by cieszyła oko, a hodowcy, by szybko na niej zarobić.

O jakich kwotach mówimy?
Najpopularniejsze krewetki to koszt nieprzekraczający 10 zł za sztukę. Jednak im krewetka jest trudniejsza do osiągnięcia czy hodowli, to ceny idą w górę. Jest niemało krewetek, które kosztują około 50 czy 100 zł, ale są także takie, które wyceniane są na 50 czy 100 euro.

A najdroższa może kosztować...
Kilka lat temu jedna z bardzo popularnych krzyżówek kosztowała 400 euro i popyt na nią był naprawdę duży. Dodam, że osiągnąłem ją jako jeden z pierwszych na świecie. Natomiast na aukcjach japońskich zdarzają się krewetki nawet po 2-3 tys. dolarów.

Skąd tak wysokie ceny?
Bo są rzadkością i do tego są „nasiąknięte” czasem kilkoma latami pracy selekcyjnej. To niespotykane w naturze osobniki, uzyskiwane przez hodowców drogą krzyżówek. Są jednostkowe i niepowtarzalne, o pięknych barwach. Można je wyhodować jedynie w akwariach.

Jak Pana słucham, to przypomina mi Pan trochę hodowcę róż, który stara się uzyskać niepowtarzalne piękno.
Tak, mam pasję tworzenia. Krzyżuję nowe odmiany nie tylko dlatego, by więcej zarobić - choć to też jest ważne - ale robię to głównie dla satysfakcji hodowlanej. W tej chwili moja hodowla krewetkowa znana jest na całym świecie. Choć Daleki Wschód jest kolebką krewetkarstwa, to jednak my w Europie nie odstajemy od nich, a czasami ich wyprzedzamy.

Gdzie można porównywać hodowlane efekty?
Organizowane są turnieje krewetek na całym świecie. Obecnie nie mam parcia, by pokazywać wyhodowane przez siebie krewetki na turnieju. Zwykle występuję po drugiej stronie - przy stole sędziowskim. Dwa lata z rzędu sędziowałem na najważniejszych w Europie turniejach krewetkowych - w Neapolu i Hanowerze. Przed pięciu laty byłem w Hanowerze jako widz. Nie przypuszczałem wówczas, że po kilku latach będę zapraszany tam w charakterze jurora. Jako pierwszy i dotychczas jedyny Polak!

Czy hodowców takich jak Pan jest w naszym kraju dużo?
Jest ich zbyt dużo. Ludzie poszukują możliwości zarobienia paru złotych. Myślę, że co tydzień ujawnia się nowy hodowca, który próbuje „wejść w krewetki”. Wielu działa na dziko, nielegalnie. Hodują krewetki w kilku akwariach, rozmnażają je, a następnie sprzedają, nie odprowadzają podatków, nie płacą składek ZUS, a mając mniejsze koszty są w stanie zaniżać ceny prawdziwym hodowcom. Szara strefa krewetkowa jest bardzo mocno rozbudowana, mogę powiedzieć, że pewnie tylko co dziesiąty hodowca działa legalnie.

Szara strefa to koniec kłopotów?
Dla mnie „szara strefa krewetkowa” nie jest kłopotem, mam sporo zbiorników, mnóstwo krewetek, które podlegają ciągłej selekcji jakości, przez to mam wielu klientów w kraju i za granicą, ale wiem, że moi koledzy, którzy prowadzą hodowle z mniejszym rozmachem, czasem mają problemy z płynnością finansową przez hodowców działających mniej legalnie. Poza problemami z polską mentalnością, głównym niebezpieczeństwem, co nie powinno być dziwne w przypadku żywych stworzeń żyjących w wodzie, są problemy z wodą i infekcje.

A czy są lekarstwa dla krewetek?
W Polsce jakiekolwiek lekarstwa dla krewetek są zabronione. Kiedyś firmy akwarystyczne produkowały takie leki, ale Unia ze względu na niektóre składniki je wycofała. W tej chwili pojawiają się na rynku suplementy lecznicze, które działają podobnie. W niektórych przypadkach można też stosować antybiotyki dla ludzi. Można próbować, ale najważniejsza jest profilaktyka, polegająca na stosowaniu specyfików bakteriobójczych i przeciwgrzybicznych.

A jak któraś krewetka zejdzie - to dramat?
Staram się tak nie myśleć, nie cieszę się z urodzin i nie smucę się ze zgonu. Taka jest kolej rzeczy.

Jak długo żyje taka krewetka?
Około dwóch lat.

To można się już z nią zaprzyjaźnić.
Jest ich kilkadziesiąt tysięcy, więc miłość się rozkłada. Mam wiele krewetek, które nie są na sprzedaż. Są tylko dla mnie. Sam je stworzyłem, skrzyżowałem, osiągnąłem je jako jeden z pierwszych na świecie.

Pańskie krewetki są jadalne?
Nie, aczkolwiek jeżeli się pan uprze, to proszę bardzo, tylko że są maleńkie, mięsa za dużo nie mają, jedynie pancerzyk chitynowy i parę chrząstek. Oczywiście jest to taki sam organizm, jak krewetek jadalnych, tylko mniejszy. Dorosła krewetka miniaturowa ma 3 cm.

A w restauracji zamawia Pan krewetki?
Mimo że je lubię, to wyznaję zasadę, że nie będę jadł tego, z czego żyję.

*Waldemar Kołecki

właściciel firmy Garnella w Zęgwircie, gm. Łysomice, prowadzi sklep internetowy Świat Krewetek, hodowca krewetek akwarystycznych, sędzia turniejów krewetkowych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!