Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prezydencie, pisz pan lepiej prozą

Jarosław Reszka
Jeśli moje pisanie dotrze w dniu końca świata do czytelników, to zapewne, jako ocaleńców, zastanie Państwa w wyśmienitych humorach. Uprzejmie tedy przepraszam, że zamierzam niektórym zepsuć nastrój.

<!** Image 3 align=none alt="Image 202154" sub="Zachemowcom nikt nie umiał skutecznie pomóc [Fot. Tymon Markowski/archiwum]"><!** Image 1 align=left alt="http://www.nowosci.com.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw_powazny.jpg" >Jeśli moje pisanie dotrze w dniu końca świata do czytelników, to zapewne, jako ocaleńców, zastanie Państwa w wyśmienitych humorach. Uprzejmie tedy przepraszam, że zamierzam niektórym zepsuć nastrój. 

Prezydent Bruski postanowił wykorzystać Boże Narodzenie do kampanii wizerunkowej nieco bardziej spersonalizowanej niż tradycyjne życzenia w gazetach. I znów proszę o wybaczenie - teraz z powodu ohydnie brzmiącej „spersonalizowanej kampanii wizerunkowej”. Mówiąc po ludzki, prezydent wypichcił list do „Szanownych Bydgoszczan” i rozesłał go pod 138 tysięcy adresów.

<!** reklama>Opozycja w Radzie Miasta błyskawicznie wypomniała Bruskiemu to, że zaraz po przeprowadzce do ratusza pogrzebał „Kurier Ratuszowy” - tubę propagandową swego poprzednika, a teraz sam zaczął trwonić miejskie fundusze na autolaurki. Riposta rzecznika prezydenta zawierała wyjaśnienia, że koszt sporządzenia i przesyłki listu do adresatów zamyka się w czterech groszach za egzemplarz, a więc mniej niż 6000 zł za całość usługi wraz z materiałem. Lider PiS, Piotr Król, odparował z kolei, że nie wierzy, iż można za tradycyjny list z życzeniami, napisany na papierze i zapakowany w kopertę oraz dostarczony do prywatnej skrzynki, zapłacić cztery grosze.

Na tę wątpliwość to ja już sam mogę odpowiedzieć radnemu: Można, Panie Piotrze. Ba, można taki list sporządzić i rozesłać za darmo. Wystarczy być prezydentem dużego miasta, a na pewno znajdą się ludzie gotowi wziąć na siebie prawdziwe koszty tej usługi. Dziś oficjalnie - z sympatii dla Pana Prezydenta i pro publico bono. Ale być może już jutro pozwolą sobie mieć jedną drobną prośbę w związku z tą pomocą...

Powiem szczerze, że specjalnie nie irytuje mnie fakt, iż prezydent pozwolił sobie wysłać do mnie świąteczne życzenia - nawet gdyby to miało realnie kosztować parę złotych więcej niż sześć tysięcy. Życzyłbym sobie natomiast, by prezydent pisał do mnie zrozumiale i ładną polszczyzną. Tymczasem z sążnistej epistoły, podpisanej przez Rafała Bruskiego, bydgoszczanin, między innymi, dowiaduje się - o ile uda mu się pojąć przekaz - że: „Mechanizm partycypacji obywatelskiej udało się już wdrożyć w kilku obszarach” oraz „zostaną uruchomione dwa programy wspierania inicjatyw inwestycyjnych”, a także: „program umożliwia szybka realizację tych inwestycji lokalnych, dla których wnioskujący zgromadzą środki własne w kwocie równej 25% ich wartości”.

Teraz dopiero rozumiem, od kogo podłapałem tę „spersonalizowaną kampanię wizerunkową”. Ależ to zaraźliwa franca! Dlatego apeluję do miejskich urzędników: Są wśród Was jacyś poloniści? Na pewno są. No to pomóżcie Waszemu szefowi, ekonomiście, w pisaniu ciepłych listów do bydgoszczan na święta. Aby ludziska pokochali Bruskiego, najpierw muszą go zrozumieć.

„Sytuacja finansowa Bydgoszczy jest dziś bezpieczna” - pisze w innym akapicie pan prezydent. Chciałoby się, by każdy bydgoszczanin mógł to samo powiedzieć o sobie i swej rodzinie. Niestety, w miesiącu, w którym przypieczętowany został los sześciuset pracowników Zachemu, o bezpieczeństwo finansowe musimy martwić się niemal wszyscy. Przykład Zachemu jeszcze raz pokazał bowiem smutną prawdę: nie ma w regionie takich autorytetów, które, niczym dwie dekady temu parasol „Solidarności”, mogłyby nas osłonić przed skutkami złego zarządzania.

Wypisz, wymaluj jak w morale bajki Krasickiego: „Wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły”. Nie pospieszył mu z pomocą nawet nowy minister gospodarki i wicepremier, który w ramach własnej „kampanii wizerunkowej” wolał wykonać kosztowne gesty w stronę fabryki Fiata w Tychach, gdzie zwolnienia grożą 1500 pracownikom. Tyle, że Tychy jako zakład nie upadają. Gdy kiedyś poprawi się koniunktura, będą mogły ponownie przyjąć ludzi.

Tak jak często czyniła na przykład świetnie dziś radząca sobie na rynku bydgoska PESA. Zachem tymczasem nigdy już nikogo nie przyjmie. Jedyne, co jego załodze udało się wywalczyć, to wyższe odprawy. Ale nawet gdy związkowcom uda się wycisnąć z grabarza firmy, Ciechu, obiecane 50 tysięcy złotych na osobę zamiast kodeksowych trzech pensji - i tak nie będzie to wielkie poświęcenie ze strony giganta. 50 tysięcy złotych pomnożone przez 600 zwalnianych osób daje 30 milionów zł. Strata Zachemu za 2011 rok wyniosła około dwa razy więcej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Najatrakcyjniejsze miejsca do pracy zdaniem Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera