Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie wygrywałem, ale byłem

Paweł Antonkiewicz
- Biegnę, a tu zatrzymuje się samochód i kierowca mówi: „Wsiadaj pan, trener nie widzi, podwiozę”- mówi Eugeniusz Paczkowski, emeryt, działacz Klubu Żołnierzy Rezerwy w Nakle.

- Biegnę, a tu zatrzymuje się samochód i kierowca mówi: „Wsiadaj pan, trener nie widzi, podwiozę”- mówi Eugeniusz Paczkowski, emeryt, działacz Klubu Żołnierzy Rezerwy w Nakle.

<!** Image 2 align=none alt="Image 186151" sub="fot. Paweł Antonkiewicz">Najeździł się Pan po świecie...

Urodziłem się koło Łobżenicy, szkołę, Technikum Przemysłu Elektrycznego kończyłem w Bydgoszczy, a po niej trafiłem do Wierbki koło Olkusza, do Zakładów Wyrobu Przemysłu Instalacyjnego. W końcu osiadłem w Nakle, ale kawał świata rzeczywiście zjeździłem<!** reklama>

Co Pana poniosło do Małopolski?

Był rok 1955, a w tych czasach absolwenci techników i studiów musieli podejmować pracę w wyznaczonych przez państwo miejscowościach i instytucjach. Nazywało się to „nakazem pracy” i obowiązywało przez trzy lata. Z Wierbki, gdzie razem z innymi mieszkałem w zrujnowanym pałacu, na kolejne dwa lata trafiłem do Nieporętu w pobliżu Warszawy, gdzie właśnie powstawał Zalew Zegrzyński. Służyłem w 7. Pułku Łączności. Po wojsku wróciłem do Nakła.

Bez nakazu wybrał Pan pracę...

...w „Polamie”, w którym pracowałem aż do przejścia na emeryturę w 1995 roku.

To była wtedy firma!

I to jaka! W najlepszych czasach, w latach siedemdziesiątych, razem z zakładem w Miasteczku Krajeńskim, zatrudniała 1200 ludzi. A zapotrzebowanie na jej produkcję było takie, że na nasze produkty, gniazda, wtyczki i przedłużacze przemysłowe, samochody czekały nawet dwa dni.

Nie lubi Pan siedzieć na miejscu?

No nie, i zawsze lubię coś robić. W 1974 roku wstąpiłem do Klubu Oficerów Rezerwy (dzisiaj Klubu Żołnierzy Rezerwy), w którym byłem członkiem zarządu, komisji rewizyjnej, pocztu sztandarowego, skarbnikiem, brałem i biorę udział w jego imprezach. W 1965 roku, miesiąc po ślubie, trafiłem na przeszkolenie do Kielc, po którym awansowałem na chorążego.

A jak zaczęło się bieganie? Nie był Pan już młodzieńcem, kiedy wystartował w Warszawskim Maratonie Pokoju.

Prawda, to był 1982 rok, miałem wtedy 45 lat. A biegać zaczęliśmy z kilkoma kolegami z pracy. Jeden pobiegł potem ze mną dwa razy w Warszawie. W pozostałych maratonach biegałem sam. Trenowaliśmy na naszym stadionie, kiedyś przebiegłem 73 okrążenia, czyli 29 kilometrów 200 metrów.

Maraton jest dłuższy, ale tyle biegać w kółko?

Trenowałem 3 razy w tygodniu, ale nie tylko na bieżni. Biegałem do Sadek i z powrotem, po lesie za Paterkiem. Były czasem zabawne sytuacje. Biegnę sam, a tu zatrzymuje się samochód i kierowca mówi: „Wsiadaj pan, trener nie widzi, podwiozę”.

Ile maratonów Pan zaliczył?

Równe dziesięć. Na tym pierwszym był jeszcze Tomasz Hopfer, który go wymyślił, a krótko potem zmarł. We wszystkich brało udział ponad 2 tysiące biegaczy. Ja zawsze dobiegałem w tej grupie „ponad...”, ale przecież nie chodziło o to, żeby wygrywać, ale by być. I z tego miałem satysfakcję. Cały czas miałem na mecie czas ponad 4 godziny. Aż wreszcie, kiedy kończyłem 50 lat maraton przebiegłem w 3 godziny i 57 minut z sekundami. Teraz już nie biegam, bo zdrowie nie takie.

I znowu zaczął Pan jeździć...

Teraz po świecie. Najpierw to był wyjazd z księdzem do Rzymu. Potem była wycieczka autokarowa po dwunastu krajach Europy zachodniej i południowej, między innymi: Niemczech, Francji, Hiszpanii, Włoszech, Austrii... W 1997 roku byłem w Egipcie, Jerozolimie i na Węgrzech. A w 2001 roku razem z ośmioma osobami wybrałem się do Meksyku, Gwatemali, Hondurasu, Salwadoru i na Kubę, aby zobaczyć to, o czym czytałem, widziałem w telewizji i w filmach.<!** Image 3 align=none alt="Image 186152" sub="Eugeniusz Paczkowski (na zdjęciu z prawej) aż dziesięć razy przebiegł trasę Warszawskiego Maratonu Pokoju / fot. archiwum">

I jak wypadło to porównanie?

Warto było, bo to zupełnie inne wrażenia. Ciekawie było na Kubie, gdzie byliśmy 5 dni. 60 lat temu musiało być tam pięknie! A teraz ruina, bieda, samochody i autobusy to stare wraki. Spotkaliśmy Polkę, która tam zamieszkała z mężem. Zarabiała 10 dolarów miesięcznie, cieszyła się, że wkrótce dostaną kolorowy telewizor i będą czekać na pralkę, bo polska „Frania” już się psuje.

Długo Pan nie usiedział w domu...

W 2004 roku wybrałem się na safari do Kenii. Na Kilimandżaro nie wszedłem, ale lwa i słonia widziałem z metra. Wcale się naszym autem nie interesowały. Byłem też na Madagaskarze, Mauritiusie i Reunion.

Dokąd teraz? Na wschód?

Jeszcze nie wiem. Kiedyś chciałem jechać koleją transsyberyjską i do Mongolii.

Teczka personalna:
  • Eugeniusz Paczkowski, mieszkaniec Nakła

Emerytowany pracownik „Polamu”, działacz Klubu Żołnierzy Rezerwy Ligi Obrony Kraju, działkowiec. Uczestnik dziesięciu Warszawskich Maratonów Pokoju, słuchacz Uniwersytetu Trzeciego Wieku, brydżysta, hodowca egzotycznych ptaków. Miłośnik podróży. Zwiedził wiele krajów europejskich, odwiedził kilka państw Ameryki Środkowej, wybrał się na safari do Kenii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!