Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ta inność fascynuje

Justyna Tota
Justyna Tota
Emilia Bilińska - reżyserka, aktorka i narratorka filmu „The Other”. Poniżej zdjęcia chasydek - kobiety z dziećmi i młodej mężatki - sfotografowanych Williamsburgu na Ross Street w maju tego roku.
Emilia Bilińska - reżyserka, aktorka i narratorka filmu „The Other”. Poniżej zdjęcia chasydek - kobiety z dziećmi i młodej mężatki - sfotografowanych Williamsburgu na Ross Street w maju tego roku. Archiwum prywatne
Emilia Bilińska, autorka filmu dokumentalnego „The Other” opowiada nam, w jaki sposób stała się obserwatorem codziennego życia hermetycznego środowiska nowojorskich chasydów. Rozmawiamy też o emigracji, silnych kobietach i planach na przyszłość.

Lecąc do Nowego Jorku, wiedziałaś już, o czym chcesz nakręcić swój film?
Zawsze fascynowało mnie to, jak kobieta jest definiowana kulturowo, jakie jest jej miejsce w religii, społeczeństwie, rodzinie. Chciałam zrobić film o kobiecie, ale ze świata innego niż Zachód. Wiedziałam, że to chasydzka kobieta będzie wręcz idealną postacią do mojego filmu. Taki też pomysł zgłosiłam, aplikując do programu UnionDocs Collaborative: Living Los Sures, który daje szansę zrobienia krótkometrażowych filmów dokumentalnych w Williamsburgu - części Brooklynu, gdzie znajduje się szkoła dla dokumentalistów i gdzie żyją też chasydzi.

I ten pomysł się spodobał. Znalazłaś się w gronie sześciu osób z całego świata, które wybrano, by zrealizowały swoje projekty, chociaż nie ma nic za darmo...
Tak, zostałam zaproszona na filmowe warsztaty dla dokumentalistów w UnionDocs Center for Documentary Art w Nowym Jorku, ale roczny koszt tzw. pobytu artystycznego - 4 tysiące dolarów - musiałam pokryć sama. Na szczęście, przyznano mi grant z Fundacji Polskiego Centrum Audiowizualnego. Spakowałam więc walizki, kupiłam bilet w jedną stronę i ze wsparciem od rodziny, by przeżyć pierwszy miesiąc, wyjechałam do Nowego Jorku. Tu jednak, żeby związać koniec z końcem, podejmowałam się różnych zajęć - byłam kelnerką, pracowałam w aptece, a nawet w ekipie remontowej.

Pracę służącej w chasydzkim domu podjęłaś jednak bardziej na potrzeby swojego filmu niż zarobku.
Zdecydowanie tak. Zacznijmy od tego, że ta praca, a właściwie bohaterka mojego filmu, sama mnie znalazła. Poznałam chasydkę o imieniu Lea, która zaproponowała mi zatrudnienie.

I to na basenie...
Miejski basen trzy razy w tygodniu otwarty tylko dla kobiet okazał się doskonałym miejscem, by nawiązać jakikolwiek kontakt z tym środowiskiem. Wcześniej próbowałam poznać jakieś chasydki, kręcąc się po ich dzielnicy, robiąc zakupy w tych samych sklepach, ale nic z tego nie wychodziło, bo to bardzo niedostępna dla obcych społeczność. Tymczasem na basenie głównie młode chasydki spotykają się tu jak w kawiarni, rozmawiają, śmieją się, pływają w długich sukniach okrywających ich ciała. W kostiumie kąpielowym byłam tylko ja i może jeszcze jedna Polka. Byłyśmy więc dla siebie nawzajem egzotyczne, ale to właśnie ta inność jest fascynująca. Na ogół wobec ludzi spoza ich kręgu zachowują duży dystans, jednak w miejscu takim jak szatnia okazało się, że są bardzo rozmowne, co wynika z ich ciekawości. Już podczas pierwszej wizyty zagadywały mnie skąd jestem, co u mnie słychać, pożyczyły mi suszarkę, a pod prysznicami prowadziły przy mnie zwyczajne babskie rozmowy o diecie, przepisach kulinarnych itp. w jidysz i po angielsku.

Ta inność fascynuje
Emilia Bilińska

Kilka rozmów w szatani wystarczyło, by zdobyć ich zaufanie? W końcu zatrudniając Cię, Lea zaprosiła do swojego domu.
Rzeczywiście, chasydzkie kobiety są bardzo ostrożne i podejrzliwe. Ale prawda jest taka, że są też bardzo zdesperowane, bo przed jednym z najważniejszych żydowskich świąt - Pesach - mają strasznie dużo obowiązków. Trzeba wysprzątać cały dom i przygotować ogromne ilości jedzenia dla rodziny, która jest bardzo liczna - nierzadko jest to na przykład 11 dzieci, tyle samo wnucząt, mąż, dalsi krewni i jest już razem 50 osób, które trzeba ugościć. Dlatego na przygotowania trwające ponad miesiąc potrzebują pomocy w pracach domowych, a chętnych na taki zarobek nie ma zbyt wielu. Amerykanka w życiu nie podejmie się tak ciężkiej pracy, dlatego chasydki najczęściej zatrudniają emigrantki, zwykle z Ameryki Południowej, nie znające prawie wcale angielskiego i kobiety z Europy Środkowo-Wschodniej, np. Polki, które są chętnie przyjmowane, bo mają opinię pracowitych, dokładnych i rodzinnych. Często zdarza się, że do chasydzkiego domu zdjąć miarę przychodzi polska krawcowa, są też nauczycielki i nianie, a same chasydki nauczyły się wielu polskich zwrotów, żeby się szybciej porozumieć. Wszystkie pracownice zarabiają 10-11 dolarów za godzinę, bo chasydzi płacą zawsze te same pieniądze, przysługuje im też krótka przerwa na lunch.

Rozumiem, że perspektywa harówki u chasydów Cię nie odstraszyła.
Przyznaję, nigdy w życiu tak ciężko nie pracowałam, mimo że - jak wspomniałam - już wcześniej pracowałam fizycznie. Propozycję Lei potraktowałam przede wszystkim jako eksperyment, wyzwanie i szansę na zbliżenie się do chasydzkiego świata. Otworzyły się przede mną drzwi, za którymi było wszystko, czego potrzebowałam, żeby zrobić film dokumentalny o chasydach i ich kulturze, do której w żaden inny sposób nie miałaby dostępu. Nie będąc Żydówką, nie mam szans, by uczestniczyć w ich codziennym życiu, które jest całkowicie podporządkowane religii. W chasydzkim domu nie znajdziesz żadnych obrazów z wizerunkami Boga czy świętych ani książek innych jak tych napisanych w języku jidysz. Słuchają radia i czytają gazety też w jidysz, chodzą tylko do koszernych sklepów. Całkowicie odcinają się od szeroko rozumianej zachodniej kultury.

Filmując z ukrycia, nie miałaś wyrzutów sumienia, że jednak trochę wykorzystujesz tych ludzi?
Gdy antropolog wędruje po lesie deszczowym i napotka na nieznane mu plemię, którym zaczyna się fascynować jako badacz, to czy robi coś złego? Uważam, że ze mną było podobnie. Mój film to projekt stricte kulturowy i w żaden sposób nie wykorzystałam tych ludzi. Pracując w domach chasydów, stałam się (uczestniczącym) obserwatorem ich prawdziwego życia. To prawda, że wcielając się w rolę sprzątaczki, nie ujawniłam się, kim naprawdę jestem: filmowcem, dziennikarką, pisarką. Gdybym to zrobiła, nawet nie przekroczyłabym progu ich domu, a tym bardziej nie dostałabym zgody na filmowanie. Szanowałam moich chlebodawców, byłam pokorna i przestrzegałam ich zasad. Nie chcąc być jednak oskarżona o barbarzyństwo, postanowiłam, że wykorzystam to, co mam - siebie, piwnicę, w której sprzątałam i kamerę ukrytą w kieszeni fartucha. Włączałam kamerę tylko wtedy, kiedy byłam sama, działałam bardzo intuicyjnie, nie mając nawet pewności, czy jestem w kadrze. Dlatego zdaję sobie sprawę, że obraz momentami nie jest doskonały technicznie, ale nie to było moją ambicją, ani celem, żeby film był tylko atrakcyjny wizualnie, ale podzielenie się swoją historią. Nie mogąc filmować chasydów, a chcąc o nich opowiedzieć nie naruszając ich prywatności, postanowiłam, że zrobię to nie pokazując ich, za to wykorzystując swój własny wizerunek - emigrantki, zatrudnionej u nich w domu. Ta historia od początku do końca jest bardzo osobista...

Twojej pracodawczyni Lei na filmie rzeczywiście nie widać, ale za to słychać jej głos na początku, krzyczy na Ciebie...
Praca zarejestrowana w filmie to były moje pierwsze doświadczenia w chasydzkim domu. Gospodynie wydają instrukcje co do tego jak i co ma być wyczyszczone. Lea potrafiła być dla mnie przykra, gdy na początku zrobiłam coś nie tak, jak trzeba. Ale rok później, gdy pracowałam w innych domach, wiedziałam już na czym polega takie sprzątanie i nawet jeśli ktoś mnie upokarzał, nie zauważałam tego, byłam tak silna fizycznie, że ta praca wręcz mnie relaksowała. Najpóźniej po sześciu godzinach pracy jest lunch, wtedy przychodzi czas na krótkie rozmowy, podczas których wypytywałam chasydki o różne rzeczy, na przykład o to, gdzie można dostać taki turban czy podomkę jak jej.

No właśnie, chasydzkie kobiety, jakie one są naprawdę?
Na początku myślałam, że zrobię o nich film i pokażę, jak chasydki są zdominowane i nieszczęśliwe, a okazało się, że są takie jak my, kobiety Zachodu, z tą tylko różnicą, że są silniejsze. One świetnie funkcjonują w całej tej hierarchii, wiedzą, że w społeczeństwie i rodzinie prowadzi mężczyzna, ale prawda jest taka, że to one wszystkim sterują. Pracując w wielu domach, obserwowałam różne małżeństwa - te udane, bardzo dobrze się komunikujące, ale też i takie, w których to kobieta była dominująca. Oczywiście, to mężczyzna ma zapewnić byt. Bogata pani, na przykład żona architekta, ma kilka służących, siedzi w domu i niczym się nie przejmuje. Uboższe mężatki często muszą pracować zawodowo, zwykle kilka godzin dziennie, żeby pomóc mężowi, a z rodziną gnieżdżą się maksymalnie na 60 metrach kwadratowych, gdzie jest salon, biuro męża i mały pokój dziecięcy, w którym musi się pomieścić dziewięcioro pociech - co ciekawe, nikt nie narzeka, wszyscy są zadowoleni, tworzą udaną rodzinę, bawią się, śpiewają, modlą razem.

Ta inność fascynuje
Emilia Bilińska

Chasydki zakrywają swoje ciało, a czy dbają o siebie?
Dbają i to bardzo. Ubogie panie, które w domu nie mają nawet odkurzacza, chodzą na manicure. Chasydki noszą zawsze kolczyki z perełek oraz turbany lub peruki – zamożna kobieta na różne okazje zakłada inną perukę, robią mocny makijaż i nawet latem chodzą w rajstopach, zakrywają dekolt. Poza tym, są bardzo ładne, szczupłe i wykończone ciężką pracą, co rekompensują sobie zakupami. Swego czasu dorabiałam w sklepie z nakryciami głowy dla kobiet i ubraniami dziecięcymi, który prowadził mąż jednej z moich chasydzkich pracodawczyń. To też było dla mnie ciekawe doświadczenie.

Wracając do Twojego dokumentu. Dokładnie rok temu „The Other” miał swoją premierę w Brooklynie, w czwartek, 7 sierpnia, bydgoszczanie jako pierwsi w kraju zobaczą go w klubie „Mózg”. Polakom ten film będzie bliższy?
Wiem, jak na mój film reagują w Nowym Jorku, ale ważniejsze dla mnie jest, jak będą odbierać „The Other” ludzie w Polsce. Amerykanom moja historia nie mówi im o mnie zbyt wiele, bo oni nie są świadomi tego, skąd pochodzę i ile milionów Polaków wyemigrowało za chlebem. Odkąd jesteśmy w Unii Europejskiej, dla wielu z nas życie na emigracji stało się rzeczywistością często bardzo brutalną, dlatego myślę, że wielu polskich widzów będzie mogło utożsamiać się z tym, co zobaczy na ekranie.

Co chciałaś przez ten film przekazać?
To, co łączy mnie, emigrantkę z Polski i chasydów żyjących w Williamsburgu to właśnie tytułowa inność „Otherness” . Obie strony za swoją inność płacą cenę samotności, życia w pewnej izolacji. W moim przypadku była to ciężka praca od rana do zmierzchu w czterech ścianach domu, żeby przetrwać. Ale ta inność potrafi też fascynować, próbuję nawiązać relację z obcymi mi chasydkami, żeby nie być sama, mimo że nigdy nie będę jedną z nich.

W ostatniej scenie mówisz, że nie wyobrażasz sobie, żeby wrócić do Polski. Zostaniesz w Nowym Jorku?
Nowy Jork to jest taka wielka iluzja, która pozwala żyć i karmić nasze marzenia o tym, że wszystko jest możliwe. Zrobiłam film i co dalej? Dlatego w końcowej scenie „The Other” mówię, że boję się wrócić do Polski, bo nie wiem, czy ktoś tam na mnie czeka, bo nic już nie będzie takie samo jak przed wyjazdem. Nowy Jork bardzo mnie zmienił, bo rok tam, to tak jak kilka lat gdzieś indziej.

Jakie masz więc plany na najbliższą przyszłość?
Chcę pokazywać mój film Polakom. Zaczynam od Bydgoszczy, bo tu się wychowałam. Mam nadzieję, że po pokazie w klubie „Mózg”, na moją propozycję otworzy się także Galeria Miejska bwa oraz MCK w Bydgoszczy, tym bardziej, że „The Other” powinien być wyświetlany w kameralnej przestrzeni w formie video artu. Potem być może będą pokazy w stolicy. Chciałabym też własnym nakładem wydać w ciekawej formie folder kilkunastu zdjęć, które robiłam iPhonem anonimowym chasydom, napotykanym w drodze do rodzin, u których pracowałam podczas tegorocznych Pesach. Chciałabym też napisać książkę o chasydach w Nowym Jorku. Kiedyś taką książkę wydała Anka Grupińska, tyle że o chasydach w Izraelu, publikacja okazała się bestsellerem.

I jak już uda się to wszystko, chasydzi będą zamkniętym rozdziałem w Twoim życiu?
W Nowym Jorku jestem już dwa lata. Oni są naprawdę fascynujący, choć zdaję sobie sprawę, że utrzymywanie z nimi kontaktu jest możliwe tylko poprzez pracę dla nich, a nie mogę robić tego w nieskończoność. Wiesz, na swojej automatycznej sekretarce nie nagrałam wiadomości, że wyjeżdżam do Polski i chasydki, które poznałam, cały czas do mnie dzwonią, nagrywają się na mój amerykański numer i pytają, kiedy wracam, bo mają dla mnie dużo pracy...

O autorce filmu
Emilia Bilińska - rocznik 1982, bydgoszczanka, absolwentka filozofii UMK w Toruniu oraz studiów podyplomowych w PWSFTviT w Łodzi,a także stypendystka Socrates Erasmus na Université Pierre Mendes France w Grenoble. Od września 2012 roku przebywa w Nowym Jorku w ramach programu UnionDocs Collaborative Program, gdzie nakręciła i wyreżyserowała tu swój drugi film dokumentalny pt. „The Other”. Pierwszym filmem bydgoszczanki były „Wakacje”, nakręcone w ramach warsztatów dokumentalnych podczas Krakowskiego Festiwalu Filmowego w Krakowie w 2011 roku, opiekunami filmu byli m.in. Tomasz Wolski, Paweł Łoziński.

Pokaz filmu dokumentalnego „The Other” (23 min.) - 07.08. (czw.) godz. 20, klub „Mózg”, wstęp wolny. Po projekcji spotkanie z autorką.

Przeczytaj też http://kultura.express.bydgoski.pl/315422,W-klubie-Mozg-polska-premiera-The-Other-filmu-dokumentalnego-nakreconego-przez-bydgoszczanke.html

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!