Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kaniecki kontra pogotowie

Wojciech Mąka
Wojciech Mąka
Andrzej Kaniecki spotkał się wczoraj w sądzie z dyrektorem i dwoma pracownikami stacji pogotowia w Bydgoszczy. To proces odwoławczy po tym, jak Kanieckiego skazano zaocznie za... nękanie stacji.

Andrzej Kaniecki spotkał się wczoraj w sądzie z dyrektorem i dwoma pracownikami stacji pogotowia w Bydgoszczy. To proces odwoławczy po tym, jak Kanieckiego skazano zaocznie za... nękanie stacji.

Andrzej Kaniecki w wypadku w podbydgoskiej Strzyżawie w listopadzie 1997 roku stracił syna. Na miejsce zdarzenia przyjechali pijani lekarz i pielęgniarz. Stwierdzili zgon, a potem nagle okazało się, że chłopak daje oznaki życia. Druga karetka przyjechała za późno.

Od tego czasu Kaniecki, działając głównie na forach internetowych, na których posługuje się nickiem „radca”, przypominał tamte zdarzenia. Docierał do dokumentacji procesowej, bo chciał wiedzieć, czy jego syn mógł żyć. Działalność zakończył w styczniu tego roku po tym, jak między Wojewódzką Stacją Pogotowia Ratunkowego a nim doszło do ugody.

<!** reklama>W grudniu ubiegłego roku Jan Rzepecki, dyrektor WSPR, zawiadomił policję o tym, że Kaniecki nęka stację i jej pracowników. Sąd uznał Kanieckiego winnym i zaocznie udzielił mu kary nagany. Ten odwołał się od wyroku. Wczoraj doszło do pierwszej rozprawy.

- Szukanie prawdy to nie jest nękanie - mówił przed salą sądową Kaniecki. - To ja czuję się zagrożony anonimowymi SMS-ami, o czym powiadomiłem policję.

Jan Rzepecki, dyrektor, Tadeusz Stępień, rzecznik, oraz Marcin P., pracownik pogotowia (prosił o nieujawnianie danych), wystąpili o utajnienie rozprawy, twierdząc, że są osobami prywatnymi. Sędzia Piotr Wiśniewski nie uwzględnił wniosku.

Andrzej Kaniecki ponad godzinę tłumaczył swoje zachowania.

- Starałem się uzyskać wgląd w dokumentację medyczną wypadku w Strzyżawie - mówił. - Odmówiono mi. Byłem w tej sprawie w budynku pogotowia jedynie dwa razy...

Przyznał, że nie składał pisemnych wniosków o udostępnienie dokumentów. - Kilka telefonów do pracowników to nie jest nękanie, zwłaszcza że robiłem to na ich polecenie, żeby dowiedzieć się, na jakim etapie jest ta sprawa - mówił Andrzej Kaniecki.

Strona WSPR pytała Kanieckiego o szczegóły dotyczące, między innymi, dwóch ubiegłorocznych publikacji „Expressu Bydgoskiego”, które są dołączone do akt jako materiał dowodowy. - Informacje w nich zawarte pochodziły ode mnie, ale nie wszystkie. Dziennikarze mają swoje sposoby na ich zdobywanie - mówił Kaniecki.

Sąd nie zdążył przesłuchać wczoraj wszystkich czterech pokrzywdzonych.

Nie przyszedł Leszek Siuziak, pielęgniarz, który pijany brał udział w akcji w Strzyżawie i który - mimo innych wyroków skazujących - wciąż jest pracownikiem WSPR.

Zeznania zdążył złożyć tylko Marcin P., który na terenie stacji pogotowia z Kanieckim rozmawiał dwukrotnie. - Pan Kaniecki zajmował mi prywatny czas, telefonując o 7 rano, wtargnął do gabinetu, nagrywał rozmowę bez mojej wiedzy i zgody, zarzucał mi matactwa - mówił Marcin P. - Wszystko wskazywało na to, że może dojść do eskalacji jego zachowań wobec mnie. Czułem się nękany. Podkreślam, że pracuję w pogotowiu od 2009 roku i ze zdarzeniem w Strzyżawie nie mam nic wspólnego.

Po ponad 3 godzinach sąd odroczył dalsze przesłuchania świadków do 28 maja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!