Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak listy z wojennego piekła trafiły do trumny

Szymon Spadnowski
Wacława Magierowa na główce wiślanej. Magierowie bardzo często spędzali nad rzeką wolny czas, mieli też swoją żaglówkę.
Wacława Magierowa na główce wiślanej. Magierowie bardzo często spędzali nad rzeką wolny czas, mieli też swoją żaglówkę.
„Mam takie dziwne przeczucie, że nieobecność moja długo potrwa. Jak to przeżyję nie wiem, bo tęsknota za Wami jest nie do zniesienia” - napisał Bogusław Magiera (1904 - 1942) do żony i córki w ostatnim grypsie, przemyconym z Fortu VII. List napisał w celi nr 25. Dziś to pomieszczenie jest zapewne śmietniskiem, jak cały fort, który jako symbol wojennego cierpienia Polaków, powinien być ich pomnikiem.

Bibułki są bardzo kruche. Biorąc taką do ręki człowiek musi uważać, aby jej nie uszkodzić. Czasami jednak okazują się one trwalsze od człowieka, stając się bezcenną po nim pamiątką.

Bogusława Magierę Niemcy zabrali podczas pierwszej łapanki, jaką zorganizowali po zajęciu Torunia w 1939 roku.

- Mama opowiadała, że żandarmi trzymając się pod ręce szli całą szerokością ulicy Mickiewicza i wygarniali ludzi - mówi Jadwiga Tokarska, córka nauczyciela, aktora i autora amatorskiego filmu nakręconego w Toruniu tuż przed wybuchem wojny. - Do naszego mieszkania przyszli niby z rewizją. Dwóch ich było, jeden w czarnym, drugi w zielonym mundurze. Do dziś mam przed oczami gestapowca przeglądającego jakieś papiery. Powiedział, żeby mama spakowała podręczne rzeczy taty do małej walizki, bo zabierają go na sprawdzenie dokumentów.

Razem z innymi aresztowanymi wtedy polskimi nauczycielami, prawnikami i duchownymi Bogusław Magiera trafił do zamienionego w więzienie Fortu VII. Nikt z nich nie wiedział, że miejsce to stanie się symbolem wojennej gehenny torunian. Mrok ciemnych kazamat niektórym rozświetlała nadzieja. Jej ślad pozostał na papierze, a konkretnie na cienkich bibułkach grypsów, jakie Magierze udało się przesłać z więzienia do żony. Kilka z nich przetrwało wojnę.

„Kiedy nas nareszcie zwolnią? Już 12-ty tydzień kończy się i nic a ja tak szalenie tęsknię… Kocham Cię Jedyna moja - kocham szalenie. Trzymam się nadzieją, że wrócę do Was, że Cię uścisnę, że znowu będę razem na dolę i niedolę. Co Ty myślisz o naszym zwolnieniu? Czy masz nadzieję? Chcę wrócić do Was, chcę!!” - napisał ołówkiem w liście datowanym na 5 stycznia 1940 roku.

Gestapo wzywa żonę

Tęsknota i nadzieja biją niemal z każdego grypsu. Magiera dopytuje żonę, czy złożyła dokumenty w sprawie jego zwolnienia i czy dostała jakąś odpowiedź. Wacława Magierowa walczyła o męża z ogromną determinacją.

- Mama bez przerwy pisała podania o jego zwolnienie, nie tylko z Fortu VII, ale również kolejnych obozów koncentracyjnych, do których był wysyłany - wspomina Jadwiga Tokarska. - W końcu Niemcy się zdenerwowali. Wezwali ją na gestapo i powiedzieli, aby przestała wreszcie pisać te podania, ponieważ obozy będą istniały tak długo, jak długo trwa wojna. A jeżeli mama będzie się zbyt mocno naprzykrzać, to ona również tam się znajdzie.

Zima na przełomie 1939 i 1940 roku była wyjątkowo mroźna. Aby zanieść mężowi paczkę, Wacława Magierowa wychodziła jeszcze przed świtem. Jej córka wspomina, że wracała z kołnierzem białym od szronu. Bliscy mogli się zobaczyć tylko z daleka. Podobno odwiedzający stali na wale, a więźniowie byli gdzieś w dole, ale w którym miejscu? Magierowie zresztą w ogóle nie mieli tego szczęścia. W jednym z listów pan Bogusław narzeka, że nie udało im się zobaczyć. W kolejnym radzi, aby grypsy do niego przemycać najlepiej zawinięte w pergamin i ukryte pod marmoladą lub czymś w tym guście. Kto i w jaki sposób przemycał listy od niego, tego dokładnie nie wiemy.

Na początku stycznia więźniowie Fortu VII zostali przewiezieni do szpitala w celu odwszawienia. Miało to mieć związek z planowaną wywózką.
„Według wszelkiego prawdopodobieństwa my i księża pojedziemy do innego obozu na dalsze siedzenie - pisał Magiera 9 stycznia 1940 roku. - Selbst Schutze mówią, że do Gdańska. Sprawa ta ma się rozstrzygnąć w tych dniach, najpóźniej do soboty. Wobec tego nie macie co na mnie czekać tylko wyjeżdżać (...). Widzisz, kochana moja jak to w życiu bywa… Myślałem, że nie długo będę już z Wami tymczasem pewnie trzeba będzie pójść na nową niedolę. Mam takie dziwne przeczucie, że nieobecność moja długo potrwa. Jak to przeżyję nie wiem, bo tęsknota za Wami jest nie do zniesienia”.

Dzień później pan Bogusław został razem z innymi wysłany do obozu koncentracyjnego Stutthof pod Gdańskiem. Później trafił do Sachsenhausen, aby ostatecznie wylądować za drutami KL Dachau. Stamtąd również pisał listy. Oficjalne i sprawdzane przez cenzurę, więc informował, że czuje się świetnie. Coraz bardziej rozchwianymi literami pisał jednak o tym, że źle się dzieje z Leszkiem. Żona zrozumiała. W „Panience z chmur”, filmie nakręconym pod koniec lat 20. przez jedyną toruńską wytwórnię filmową, Magiera wystąpił jako Lech Szeliga...

Żony i córki pan Bogusław już nie zobaczył. Umarł w Dachau w marcu 1942 r. Jego spisane w Forcie VII słowa odczytujemy dziś nie z bibułek, na jakich były zanotowane, ale z kartek, na których zostały skopiowane.

- Ja o tych grypsach nie wiedziałem - mówi Witold Tokarski jr, wnuk Bogusława Magiery. - Zainteresowałem się nimi, kiedy mi je babcia dała prosząc, abym po jej śmierci włożył je do trumny.

Symbol tonie w śmieciach

Tak się też stało. Wdowa po Bogusławie Magierze zmarła w 1994 roku. Została pochowana z kilkoma listami, jakie jej mąż napisał z toruńskiego więzienia. Wcześniej jednak wnuk zrobił ich kserokopie. Teraz czyta te grypsy razem ze swoimi dziećmi.

- 30 grudnia dziadek napisał, że zostali przeniesieni do innego skrzydła fortu i że teraz jest w celi nr 25 - mówi Witold Tokarski. - Bardzo bym chciał tę celę zobaczyć.

Podobnie jak wielu innych potomków i krewnych ponad tysiąca osób, jakie 78 lat temu były więzione w Forcie VII. Niestety, dziś jest to niemożliwe. W pomieszczeniu, w którym więźniowie przygotowywani byli do wywózki na Barbarkę, koczują bezdomni. W śmieciach tonie również cela, gdzie - jak opisywali więźniowie, którzy przeżyli wojnę - ścisk panował tak ogromny, że gdy jedna osoba chciała się przewrócić na drugi bok, przekręcać się musieli wszyscy. Korytarz, w którym Niemcy katowali aresztowanych, jest zalany wodą. Fort, będący symbolem wojennych cierpień mieszkańców Torunia, który powinien być ich pomnikiem, popada w ruinę.

- Byliśmy tam kilka lat temu - mówi Jadwiga Tokarska. - Przeraziło mnie to, co zobaczyłam.

Gospodarze miasta bezradnie rozkładają ręce tłumacząc, że fort jest w prywatnych rękach. Skontaktowaliśmy się więc z jego właścicielami i odwołaliśmy się do ich sumień. Czekamy na reakcję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!